Słowo wstępu o pielęgnacji roślin
Jakiś czas temu wpadłam na pomysł by przedstawić na puchatym blogu moje rośliny wraz z opisem ich pielęgnacji. Jednakże nie jestem kwiatowym guru które zna odpowiedź na każde pytanie. Uznałam więc, że do mojej zielonej blogowej serii potrzebne jest słowo wstępu.
Zanim dorobiłam się swojej wesołej gromadki roślin doniczkowych byłam w 100% przekonana, że nie mam tak zwanej ręki do kwiatów. W moim odczuciu potwierdzały to marniejące fikusy i smutne paprotki. Kiedy już nawet moje kaktusy zwyczajnie zgniły (za dużo je podlewałam) pomyślałam, że widocznie brakuje mi jakiegoś daru i do opieki nad roślinami się nie nadaję. Mój pokój był pusty przez bardzo długi czas. Brakowało w nim zieleni i życia. Chciałam mieć w nim choćby najmniejszą, najłatwiejszą w uprawie roślinkę, ale przecież byłam przekonana, że to czego się dotknę umiera. To tylko przykład tego jak ogromną moc mają nasze przekonania, które nader często okazują się błędne.
Tak było również w tym przypadku. Zaczęło się od storczyka. Kiedy pierwszy raz przyjrzałam się tej roślinie dokładnej – a był to popularny Phalaenopsis – pokochałam ją od pierwszego wejrzenia. Zaczęłam szukać informacji o storczykach. Internet? Może jakaś rada od koleżanki? Wszystko co przeczytałam i usłyszałam wydało mi się potwornie skomplikowane. „Te kwiaty są trudne w uprawie” słuchałam ze zniechęceniem po raz któryś. Aż w końcu pomyślałam, że pomimo to spróbuję i storczyk trafił do mojego mieszkania. Martwiłam się o niego jakby był moim największym skarbem i obchodziłam jak z jajkiem, reagując przerażeniem na każdą zmianę która zachodziła w roślince, aż ta z nieznanego mi powodu w końcu umarła. Było mi smutno, ale chciałam spróbować jeszcze raz, mimo wyrzutów sumienia. Wyrzutów – no bo przecież ktoś tą roślinkę za dużo podlewał lub postawił w złym miejscu. A kto to był? Oczywiście ja.
Wiesz, co się stało dalej? Przeczytałam dwie książki, kupiłam najpierw jednego kwiatka, potem kolejnego i jeszcze jednego. Nowe informacje wcale mi niczego nie rozjaśniły, a raczej zrobiły jeszcze większy zamęt. Bo stanowisko ma być słoneczne i jest, a mojej roślince coś się nadal nie podoba i żółkną jej liście. Bałam się, że moje kwiaty znowu umrą. Wtedy usłyszałam od pewnej osoby coś, co zmieniło moje postrzeganie roślin na zawsze. Zapamiętałam to tak:
Obserwuj. Zobacz czego brakuje twojej roślinie. Pozwól jej żyć i nie stój nad nią cały czas. Pozwól też jej umrzeć. Czasami po prostu pozwól kwiatu umrzeć.
Te słowa uderzyły we mnie całą swoją mocą. Z dnia na dzień powoli zamierało we mnie poczucie, że nie mam ręki do uprawy roślin. Zaczęłam je obserwować, jednocześnie ucząc się jak o nie dbać. Popełniałam błędy. Pozwoliłam sobie popełniać błędy, mimo że czasem błąd kosztował życie którejś z moich roślinek. Wreszcie w którymś momencie samo przekonanie (o którym mówiłam wcześniej) umarło, a zastąpiła je radość z opieki nad moją zieloną gromadką, która nierzadko obsypuje się kolorowymi kwiatami. Oczywiście poza tymi, które mają w zwyczaju być zielone przez cały czas. W ten sposób dołączyłam do pozytywnie zakręconej grupy osób, które rozmawiają ze swoimi roślinami i nadają im imiona. Wiem, że to może i zabawne, ale mi daje dużo radości.
Na koniec chcę Ci jeszcze powiedzieć, że czasem po prostu tak jest, że roślinie podoba się jedno miejsce bardziej niż inne. Jeden kwiat bardzo się stresuje, kiedy przestawisz doniczkę, a innemu nie robi to różnicy. Gdy staniesz do walki z inwazją szkodników, jednym razem twój zielony przyjaciel wyjdzie z tego cało i wspaniale odżyje, a innym mimo twoich dobrych chęci to się mu nie uda. Bywa różnie, bo każda roślina jest taką małą indywidualnością, mimo że należy do tego samego gatunku co jego kolega z parapetu. Dlatego czasem warto po prostu pozwolić życiu płynąć swoim nurtem i czerpać radość z każdego kwiatu, którym obdarowuje nas co dnia.